Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wspomnienie o księdzu Twardowskim

Treść

W pierwszą rocznicę śmierci księdza Jana Twardowskiego z Waldemarem Smaszczem, przyjacielem księdza oraz autorem opracowań jego poezji, rozmawia Adam Białous

Jak wspomina Pan księdza Jana Twardowskiego?
- Z księdzem Janem znaliśmy się 22 lata. Był człowiekiem, który zawsze szukał tego, co dobre. Nawet jeśli zdarzyło się czasem coś złego i ktoś mu o tym mówił, on kwitował to zwykle słowami: "A, wydawało ci się". Był otwarty na ludzi i o nich pamiętał. Nawet w ostatnim dniu przed śmiercią, kiedy go odwiedziłem, pamiętał o mnie, o wspólnych sprawach, o grafiku, o pani z wydawnictwa, nawet o moich dzieciach. Każdemu jeszcze serdecznie podpisał jakąś swoją książkę.

Podobno specjalnie dla księdza Twardowskiego napisał Pan tekst jasełek, które były mu przedstawione?
- Ksiądz Jan przez ostatnie dwa i pół roku życia był tak chory, że prawie nie opuszczał swojego pokoju. Starałem się więc coś wymyślać, co urozmaiciłoby ten trudny dla niego czas, chociaż on sam nigdy się nie skarżył. Ksiądz szczególnie lubił Święta Bożego Narodzenia. Miał taki zwyczaj, że w Wigilię chodził po Warszawie i dzielił się opłatkiem ze wszystkimi, których spotkał. Napisałem więc tekst jasełek, taki dokładnie w stylu księdza Twardowskiego. Jasełek tych nauczyły się dzieci z Teatru Dziecięcego z Płocka. Odwiedziły księdza 30 grudnia 2004 roku. W jego małym pokoju było wówczas 21 dzieci. Ksiądz po przedstawieniu jasełek był bardzo radosny i szczęśliwy. Wszystko to uwieczniła ekipa TVP 3 z Białegostoku. Często oglądam ten film i najbardziej się wzruszam przy scenie, kiedy dzielimy się z księdzem chlebem.

Czy to prawda, że ksiądz Twardowski żył w ewangelicznym ubóstwie?
- Tak, w swoim pokoju nie miał prawie nic oprócz jakiejś leżanki, stołeczka, klęcznika, dwóch krzeseł i sekretarzyka z rodzinnego domu. Najwięcej było tam rzeźbionych świątków. Ksiądz przemieszczał je co jakiś czas. Szczególnie na święta ustawiał je według tematyki świątecznej. Miał jeszcze dwie sutanny. Jedną na co dzień, a drugą od "wielkiego dzwonu". Kiedyś dostał naprawdę piękną sutannę, ale pokazał się w niej tylko raz, i to po moich usilnych namowach, później jak zwykle komuś ją oddał. Dzielił się wszystkim. Kiedy miał coś lepszego, droższego, zaraz to komuś oddawał, jak mówił, bardziej potrzebującemu. Stale pomagał finansowo kilku ubogim rodzinom. Oddawał pieniądze innym, niestety, niektórzy wykorzystywali jego ufność.

Poezja księdza Twardowskiego została późno doceniona...
- To prawda. Przez długie lata nikt o poecie księdzu Twardowskim nie słyszał. Zaczęło się od tego, że pan Porczyński zorganizował w swojej galerii spotkanie autorskie ks. Jana, ale ksiądz był bardzo skromny i wstydził się tam pójść. Ciągle się wymawiał. Pytał mnie: "A ty byś poszedł?". Odpowiedziałem mu: "Oczywiście", a on mi na to: "No to idź, a później mi opowiesz, jak było". Nie miał zwyczaju brać udziału w jakichkolwiek uroczystościach mu poświęconych. Uważał, że nie jest tego godzien, przyjeżdżał tylko na spotkania z czytelnikami swojej poezji. Te spotkania traktował bowiem jako ewangelizację, jako swoją pracę duszpasterską. Na nich były pytania kierowane również do mnie, które zadawali różni ludzie, dlaczego tak lubię i zajmuję się wierszami księdza Jana Twardowskiego, przecież to autor, który pokazuje świat w ogromnym uproszczeniu, wskazuje w nim tylko to, co jest miłe i przyjemne, zamiast ukazywać dramaty, co jest przecież domeną literatury. Na te pytania odpowiadam, wskazując na żywą wiarę księdza poety, a przede wszystkim na nienaruszoną przez "dorosłość" dziecięcą ufność.

Czy ksiądz Twardowski tworzył do ostatnich chwil swego życia?
- W latach przed śmiercią nic nowego nie napisał. Dopiero w dniu śmierci stworzył swój ostatni krótki wiersz. Brzmi on tak: "Jezu, ufam Tobie. Zamiast śmierci racz z uśmiechem przyjąć, Panie, pod Twe stopy życie moje jak różaniec". Ksiądz był wielkim czcicielem Miłosierdzia Bożego. Wierzył, że Bóg zmiłuje się nawet nad największymi przestępcami. O niewierzących mówił, że są jego najbliższymi braćmi, bo im najbardziej jest potrzebny. Miał w sobie coś takiego, że każdy, kto do niego przychodził, zaraz się przed nim otwierał i mówił, co mu leży na sercu. Ksiądz tak "bronił" grzeszników, że któregoś razu na publicznym zebraniu zbeształ go za to ksiądz Prymas Stefan Wyszyński. Ale po jakimś czasie ksiądz Twardowski dostał list od Prymasa, w którym ten go za wszystko przeprosił i przyznał mu rację. Natomiast Ojciec Święty Jan Paweł II powiedział o księdzu Twardowskim, iż: "Tylko on jeden tak pisze i przez swoją poezję prowadzi ludzi do Pana Boga". Wiem, że było to dla księdza największym wyróżnieniem.

Jakie było ostatnie spotkanie z księdzem Twardowskim?
- Nasze ostatnie spotkanie w szpitalu, dzień przed śmiercią księdza, było bardzo radosne. Ja nie odczułem nawet wówczas smutku rozstania, bo on był tak pełen życia, że nawet żartował. W pewnym momencie powiedział mi na ucho: "Wiesz, tak naprawdę to ja jestem chory". Ale to było powiedziane tylko na ucho, bo nic nie wskazywało, że śmierć przyjdzie już niebawem. Rozstaliśmy się w absolutnym szczęściu.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-01-18

Informacja z serwisu www.iap.pl

Autor: wa